poniedziałek, 4 lipca 2011

1.

Ledwo ogarnięta po wczorajszej imprezie, ale wstałam. Obiecałam ekipie, że przyjdę na trening. Totalnie zmasakrowana (w końcu nie zawsze tańczymy 5h bez żadnej przerwy) wracałam przez miasto, sama. Poczułam objęcie w talii, odwróciłam się. Michał, to był on. Zapomniałam, że obiecałam mu wypad do galerii, więc umówiliśmy się na jutro, a dzisiaj wieczorem mieliśmy wyskoczyć do parku, na spacer. Była 19, więc miałam jakieś dwie godzinki na ogarnięcie się. Wpadłam do domu i na wstępie dostałam kilkuminutową litanię od mamy na temat: "dlaczego nie wolno wychodzić z domu bez śniadania, czy obiadu". Na szczęście poinformowałam ją, że zjadłam coś na mieście, i nie ma czym się przejmować, że sama dam sobie rade, że umiem się troszczyć o siebie, że w końcu mam 17 lat, że bla bla bla... Zrozumiała i mogłam iść do siebie. Rzuciłam się na łóżko, i leżałam tak przez pół godzinki, żeby trochę odpocząć. Później jednak trzeba było się trochę sprężyć. Szybka kąpiel, ogarnięcie włosów, wskoczenie w jakieś wygodne ciuchy, i takie tam. Wybiegłam z domu. Wszystko tak na szybko, że zapomniałam telefonu. Nie ważne, nie był mi on potrzebny, bo Michał już na mnie czekał. Wybraliśmy się na długi, dwugodzinny spacer, po czym Misiek odprowadził mnie do domu. Wszedł jeszcze na chwilę,  trochę pogadaliśmy.. Okazało się, że wszystko przeciągnęło się do pierwszej, a Michał o 24 miał być na chacie, bo jakąś karę ma, czy coś. Więc pożegnaliśmy się szybko. Mamy się spotkać jutro o 11. No nic, lecę się kąpać, i później troche odespać, w końcu ostatniej nocy spałam tylko półtorej godziny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz